Trzy Wcielenia Bohaterawersja uzupełniona.
Z niewiadomej przyczyny, wszystko co istniało, istnieje i będzie istnieć, w jednej chwili zaprzysięgło się przeciw żyjącym w spokoju śmiertelnikom i ich światu.
Władające wszelkimi siłami świata, czczone od zarania dziejów kami, opiekuńcze duchy, zaatakowały.
Zaatakowały wrednie, gdy nikt nie podejrzewał.
Zaatakowały nagle, nie dając ludziom czasu na przygotowanie obrony.
Zaatakowały z wielką siłą, w mgnieniu oka zmieniając świat Kamigawy w piekło.
A rzeź zaczęła się od grodu zwanego Reito.
          ***
Pożar szalał. Budynki były teraz już jedną chaotyczną masą ognia. Co i rusz z któregoś strzelały snopy iskier. Ciała zabitych i umierających, nierzadko w nieludzkich wręcz mękach, rozpościerały się na wolnych od gruzów przestrzeniach.
Nieustannie słychać było jęki i wrzaski kaleczonych bądź mordowanych, oraz wtórujący im potępieńczy skowyt napastników.
Śmierć zbierała tego dnia obfite żniwa.
Rzadcy obrońcy miasta wyraźnie ustępowali pola bezdusznym najeźdźcom. Siły obrońców Reito topniały z każdą chwilą, z każdym szaleńczym atakiem kami.
Rozproszeni i rozbici, otoczeni płomiennym pierścieniem obrońcy grodu, jak w niespełna wiek po wydarzeniu napisał w swym dziele "Obserwacje Boskiej Wojny" jeden z historyków, mogliby równie dobrze być stadem bezbronnych motyli, które w środku lasu dopadła płomienna burza.
Na jedną krótką chwilę broniący Reito połączyli swe siły. To Susanoo, charyzmatyczny wojownik, wielki bohater, żywa tarcza grodu, zrzeszał wokół siebie pozostałych przy życiu samurai. W jego głosie było coś, co dodawało stojącym obok otuchy.
- Dobyć mieczy!!! - dowódca starał się przekrzyczeć potępieńcze dźwięki mordowanych.
- Klin !!!
- Za odkupienie naszych dusz, wojownicy! Walcz i giń z honorem! Do boju!
Oddział złożony z około tuzina wybornych żołnierzy rzucił się w desperackiej furii w ponad dziesięciokrotnie liczniejszą grupę kami, mordujących bez litości mieszczan.
Z początku szło łatwo.
Katany samurai płynnie siekły i rąbały we wszystkich kierunkach, zadając zaskoczonym duchom olbrzymie straty. Kami niemal nie stawiały oporu. Zaledwie jeden z żołnierzy zgiął się w pół, boleśnie zawył i runął twarzą w przesiąkniętą krwią ziemię.
Uzyskawszy znaczną przewagę, samuraje ani na chwilę nie zaprzestali walki. Szło im wręcz wspaniale, dopóki nie napotkali na prawdziwe monstra.
Oni... Demony. Pradawne złe duchy władające siłami takimi jak cierpienie czy śmierć.
Jeden z demonów, wysoki na co najmniej sześć stóp umięśniony stwór otoczony bladoniebieską poświatą wkroczył pomiędzy nich dość powoli, wręcz majestatycznie.
Mimo ciągłych ciosów mieczy wydawać by się mogło nie doświadczał bólu.
Uniósł swą trupią rękę i uderzył w jednego z wojowników. Żołnierz wypuścił miecz z ręki i trzymając się za boki upadł w konwulsyjnych drgawkach na ziemię. I pomimo panującego wszędzie fetoru, znad jego ciała dało się czuć odór szczególnie silny.
Pozostali samuraje rozstąpili się na moment i zaraz rzucili się do wściekłego ataku. Wtedy okazało się, że duch ma więcej oślizłych, zakończonych pazurami rąk. Wojownicy ujrzeli to. I zaczęli ginąć. Padać w mękach bez życia. Dookoła strasznego oni pojawiły się stosy umarłych.
Susanoo widział to. Sam, zaciekle broniąc się przed morderczym dotykiem rąk potwora, nie mógł nic na to poradzić. W myślach odmówił krótką modlitwę za poległych.
Zmrużył oczy. I pchnął.
Chrzęst rozdzieranej chityny. Trafił!
Demon prawdopodobnie pierwszy, a na pewno ostatni raz w życiu, doświadczył ohydnego uczucia strachu. Strachu nad którym jako kami miał, wydawałoby się, pełną władzę.
I w jednej chwili jego ciało pokryło się czarną posoką, jak gdyby teraz odżyły rany zadane mu przez samurajskie miecze. Krew buchała zewsząd na ciele potwora.
Oni zawył potępieńczo i pokrył się płomieniem. Po chwili w miejscu, w którym stał leżał już tylko czarny popiół. Podniesiony na duchu Susanoo rzucił się w kierunku pozostałych oni. Naprzeciw wojownikowi wyszedł kolejny demon. Wyróżniał się z grupy wyglądem. Z postury podobny do człowieka, skrzydlaty demon o nagim torsie, każdą z rąk ściskający runiczne ostrze o kształcie półksiężyca. Z rzężącym rykiem rozpostarł parę skrzydeł i wzniósł się nieco ponad ziemię.
Wojownik starannie wymierzył cios poświęconej katany. Lecz spotkało go wielkie rozczarowanie. Demon otworzył paszczę, z której wypłynęły setki malutkich, niebieskich światełek. Nieznana moc odepchnęła samuraja do tyłu, zaś światełka wytrąciły mu miecz z rąk. Wirujące w powietrzu ostrze w mig pokryło się czarnym nalotem. Samuraj poczuł się bezsilny. Miecz samowolnie wykręcił młyńca w powietrzu i ruszył wprost na twarz wojownika.
Cięcie. Co za okropny ból.
Susanoo namacał ręką bolące miejsce. Palce napotkały gorącą ciecz. Krew.
Cudem było, że przeżył cios. Za chwilę jednak umrze. Dobrze więc, powiedział w myślach bohater. W głowie wojownika wnet zaroiło się od czarnych myśli. Miecz leżał u jego stóp.
Zemsta! To jedyne, co mógł zrobić.
''Nie, samuraj nie może się mścić! Samuraj to wojownik o czystym sercu, nie może nawet o tym myśleć'' - przypomniał sobie nauczanie swojego sensei.
''...nie może nawet o tym myśleć'' - głos w jego głowie zawtórował.
''...nie może nawet...''
''...nie może...''
''MOŻE !''
Serce Susanoo wypełniła furia. Taak! Sensei mówił tak, bo sam nigdy nie doznał prawdziwego bólu i upokorzenia. Oni stał w bezruchu, jak gdyby czekając na coś.
''Nie rób tego, Susanoo'' - wewnętrzny głos wołał rozpaczliwie.
Jak na zawołanie, w dłoni wojownika pojawił się miecz.
Wstał. Wziął zamach.
''Nie rób tego! To zło podpowiada ci! Podpowiada źle!'' - głos w głowie samuraja był już nikły niczym światło pojedynczego świetlika w bezksiężycową noc. Uderzył.
Z wnętrzności demona trysnął piekielny płomień. Wydawać by się mogło, że płomień ten przybrał na moment kształt rogatego diabła wpełzającego do wnętrzności byłego samuraja. Ochimusha nie mógł już tego widzieć.
Nad ciałem zgromadziły się złe duchy. Podchodziły powoli, niczym wilki do jeszcze żyjącego woja.
"A więc jednak. Nawet w sercu czystym niby kryształ istnieje rysa zła. Trzeba ją tylko odpowiednio pożywić." - dobiegł nieziemski głos.
Inny, równie przerażający, zawtórował mu:
"Wstań. Wstań Urokante. Narodź się na nowo, Nocny Kwiecie. Urokante, Zwiastunie śmierci.''
----------------------------------------------------------------------
Gdyby któryś ze śmiertelników tej nocy podkradł się do dymiących jeszcze prochów grodu Reito, stałby się świadkiem niezwykłych wydarzeń. Oto, obok jeżącego włosy na głowie zlotu złych duchów i skupiającego uwagę niemal wszystkich faktu narodzin ducha Horobi, nowego władcy śmierci, dostrzegłby zapewne coś jeszcze.
Ujrzałby klęczącą w samym niemal środku pogorzeliska postać, łudząco podobną do człowieka. Ujrzałby jej zimną, grobową twarz młodzieńca oszpeconą paskudną blizną, będącą zapewne pozostałością od wprawnego cięcia katany. Ujrzałby żywe i spoglądające dookoła oczy, patrzące bez odpowiedniego lęku na otaczający go namacalny dowód niemożliwej do zatrzymania potęgi gniewu kami. Postać, otoczoną bladozieloną poświatą i pozbawioną wszelkich ludzkich uczuć.
Ujrzałby narodziny czegoś, co kiedyś było człowiekiem.
Demon powoli zbliżył się do klęczącego na spalonej ziemi młodzieńca.
''Podejdź tu, Nocny Kwiecie'' głos upiora dobiegał nie z jego makabrycznej paszczy lecz z miejsca głęboko pod ziemią.
''Spójrz'' upiór nakreślił ręką szeroki łuk po linii horyzontu.
''Co widzisz?''
- Tu było jeszcze przed kilkoma godzinami coś, co kiedyś.. kochałem? Teraz tego nie ma. To dziwne, patrzę na to pogorzelisko bez smutku, żalu, trwogi.
''Tak, tak. Emocje, uczucia. Komu one potrzebne?''
Susanoo słuchał w milczeniu. Jego twarz nie wyrażała absolutnie nic. Rozmyślanie przerwał rozbłysk jasnozielonego światła. Portale. Były samuraj widział już takie coś. Kiedy? W czasach pokoju. Znaczy, dawno.
Z mgły portalu wyłonił się kolejny demon. Opuścił na ziemię trzymaną przed chwilą parę ludzi, męża i żonę oraz ich dziecko. Mężczyzna był półnagi, jego korpus stanowiła masa skrzepłej krwi. Na całym ciele znać było oznaki walki. Walki, której nie mógł wygrać. Kobieta łkała cicho, zakrywając posiniaczoną twarz rękami. Dziecko nerwowo szarpało matkę z rozerwaną suknię.
''Spójrz, co znalazłem, panie. Natknąłem się na nich nieopodal grodu. Zbiegowie. Myślę, że nie możemy ryzykować zatrzymywania ich przy życiu. Zrób z nimi, co zechcesz. Mamy... dużo czasu.'' Oczy kami rozbłysły krwistą czerwienią. Oni zwrócił głowę w stronę Susanoo.
''Udowodnij, że jesteś jednym z nas''
W rękach młodzieńca pojawił się miecz. Ostrze pokryte było w całości czarnym nalotem.
- Mamo! Maamoo! Spójrz - dziecko nie poprzestawało wysiłków - Spójrz!! To Susanoo mężny bohater! On na pewno nas uratuje!
Na twarzy drugiego z diabłów wykwitł przerażający, sadystyczny uśmiech.
Susanoo ścisnął miecz w dłoni. Spojrzał w wielkie, piwne oczy dziecka. Ciepłe, zawierały nadzieję. W wydawałoby się wypranej z wszelkich uczuć zbrukanej duszy ochimusha coś zadrgało. Demon jak gdyby to wyczuł i zwęził oczy. W młodzieńczej czaszce zadudnił głos:
''Zrób to! Udowodnij, że jesteś jednym z nasss...''
''Mistrzu, mam wątpliwości. Waham się...''
''Dokonaj tego!!! ''
Jeszcze jedno spojrzenie w oczy dziecka. Zadawały jakby pytanie: najpierw ja, a potem kto. Przelotne spojrzenie na parę ludzi. Oboje milczeli, rzekłbyś, czekali na niesłuszną karę.
''Zrób to!!! Natychmiast!!! ''
Susanoo zacisnął dłonie na rękojeści miecza. Palce ślizgały mu się, co było dość niezwykłe jak na przyszłegooni. Zamach.
Oczy. Błagalne spojrzenie dziecka. ''To Susanoo. On na pewno nas uratuje! ''
''ZRÓB TO!!! Najwyższy czasss...''
Młodzieniec wzniósł miecz do ciosu.
''TAAK!!!''
Pchnął, w ostatniej chwili skierowując miecz ku sobie. Oczy oni rozszerzyły się ze zdziwienia. Susanoo wziął ciężki oddech i osunął się na kolana, po chwili przewracając się na wznak, a jego oczy zaczęły się szklić.
Jeszcze przed śmiercią widział, jak ludzka rodzina znika we mgle. Matka i dziecko płakały ze szczęścia. Ojciec krył łzy.
Jeszcze przed śmiercią słyszał nienawistny ryk diabła.
Z oczu młodzieńca pociekły dwie krople łez. Wydał ciężkie tchnienie. I pożegnał się ze światem. Jak się później okazało, nie na długo.
--------------------------------------------------------------------------------------
Jeszcze dobre ćwierć wieku po wojnie niektórzy mieszkańcy krainy tysiąca opowieści utrzymywali, że nie wszystkie duchy, jakie podczas krwawej wojny napotkali, były złe. Krążyły opowieści, z pewnością wyolbrzymione przez przekaz ustny, że widziano widmowy legion walczący po stronie śmiertelników. Miał być to według ich podań oddział złożony z promienistych, niezwykle podobnych do ludzi, duchów. Pojawiał się on tu i ówdzie w całej Kamigawie, ratując porwanych przez ogry na Bagno Takenuma, w Górach Sokenzan wyprowadzając z przygotowanych przez krwiożercze bestie pułapek i walcząc z najeźdźcami w każdym zakątku świata śmiertelnych.
Jedni mówili, że były to duchy samurajów-obrońców Reito z młodym, oszpeconym paskudną blizną na twarzy, wodzem na czele. Inni słyszeli jakoby o związanych z nimi hasłach o ''zbrukanej duszy'', ''przysiędze'', ''jarzmie'' i ''odkupieniu''.
Wszyscy zgodni byli co do jednego - widma znikły z dniem rozstrzygającej losy wojny bitwy. Krążyły opowieści o tym, że widmowy wojownik - dowódca odzyskał wtedy honor i odkupił swą duszę, lecz to zupełnie inna historia...
|